Okiem laika: 365 dni… Orgazmu nie będzie…

Bez względu na to, czy lubimy Blankę Lipińską czy też należymy do jej głównych przeciwników, niewątpliwie należy jej się ogromny szacunek, na który sobie zapracowała, a co za tym idzie bez wątpienia trzebajej przyznać osiągnięcie
ogromnego sukcesu i to w zaledwie rok od premiery pierwszej powieści pod tytułem „365 dni”.

Osobiście należę do tych osób, które Blankę darzą ogromną sympatią. Złożyło się na to kilka czynników, począwszy od wsparcia, które otrzymałem od niej w momencie rozpoczęcia pracy nad moją debiutancką powieścią ”Most Ikara”, która nadal czeka na swoje wydanie, skończywszy na konsekwentnym wizerunku, który zbudowała w ramach promocji swojej osoby.

ZOBACZ TEŻ: Okiem Laika: “KOTY” – czyli „dzieło”, o którym nie da się zapomnieć.

Blanka Lipińska urosła do miana marki samej w sobie. Oto dziewczyna będąca dotychczas wizażystką i managerką klubów nocnych w Sopocie, nagle zapragnęła zrealizować swoje marzenia i napisać pierwszą powieść. Powieść, która choć została stłamszona przez krytyków literackich, zyskała gigantyczne grono fanów, stawiając autorkę w czołówce najlepiej sprzedających się autorów w Polsce.

Blanka to kobieta bardzo spójna w swoim przekazie. Jej książki są nią a ona jest swoimi książkami. Ta spójność i wiarygodność doprowadziła ją do sukcesu, którego plony zbiera do dziś. A że sukces rodzi sukces, było pewne, że kolejnym krokiem będzie ekranizacja jej literackiego dzieła. Czy było warto? Co by nie mówić, pokora to nie jest najmocniejsza strona autorki, a samą krytykę czasem warto wziąć sobie do serca.

Przyznam szczerze, że choć erotyki to nie jest mój ulubiony gatunek filmowy, na tę premierę wyjątkowo czekałem, dlaczego? Właśnie za sprawą Blanki Lipińskiej. „365 dni” to przykład chyba jedynej produkcji w przeciągu ostatnich lat, gdzie autorka powieści na podstawie której został zrealizowany film, jest bardziej promowana niż reżyser, zarówno na etapie produkcji, realizacji, promocji, jak i ostatecznej ekranizacji.

Pierwsza lampka ostrzegawcza zapaliła mi się w momencie konferencji prasowej oraz ogłoszenia obsady. Pominę już, że znalazły się tam takie osobistości jak Natasza Urbańska, która nie ma najlepszego dorobku filmowego, Tomasz Stockinger, którego największym sukcesem do końca kariery pozostanie rola w Klanie, czy Rafał i Gabriel, czyli pseudo gwiazdy a’la Królowe Życia. Oliwy do ognia dolały postacie główne. Choć Michele Morrone to bez wątpienia włoskie ciasteczko wypisz wymaluj z opisu książkowego Massimo, to jednak jego dorobek artystyczny jest dość marny, biorąc pod uwagę, że wśród dokonań wymienia się dojście do finału włoskiego Tańca z gwiazdami. Osadzenie w roli Laury debiutantki Anny Marii Siekluckiej również napawało lękiem, bo choć aktorka jest piękną i wykształconą aktorką Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Krakowie, jej pojawienie się w filmie „365 dni” to ekranowy debiut, na dodatek w bardzo trudniej roli.

Moje największe obawy wywołał jednak wybór reżysera, który padł na Barbarę Białowąs, której jedynym w pełni zrealizowanym filmem pozostał do tego czasu „BIG LOVE„. Obraz bardzo negatywnie oceniany przez krytyków, jak również blogerskich recenzentów, do których nawet sami aktorzy nie bardzo chcą się przyznawać.

OK, debiutantom podobno udało się poczuć do siebie chemię, a Barbara Białowąs została pominięta w jakichkolwiek materiałach dotyczących dzieła Blanki Lipińskiej. Swoją drogą miałem wrażenie, że ona sama została reżyserem własnego filmu. Jej obecność zaś zapewniała, że erotyczna strona na pewno zostanie zrealizowana z należytą i NAMACALNĄ dokładnością. „365 dni” to wbrew skrajnym opiniom nie jest filmowa katastrofa. Powiedziałbym nawet, że biorąc pod uwagę gatunek jakim jest erotyk, to co miało wyjść – wyszło.

Film Blanki Lipińskiej to niewątpliwie wizualnie bardziej światowe niż polskie kino. Ma to przełożenie na rewelacyjne, naprawdę piękne zdjęcia. Choć plan filmowy to wykorzystywana wielokrotnie willa do zdjęć z którejś z kolei części Bonda, tutaj wygląda wyjątkowo nowatorsko i oryginalnie. Na uznanie zasługuje także emocjonalny i wyjątkowo współgrający z scenerią soundtrack.

Jak już wspomniałem ten film to erotyk. Tak! To prawdziwy erotyk i to Blance się niewątpliwie udało. Seks jest seksem a nie smyraniem się po pośladkach.  I na ten seks patrzy się z rozszerzonym źrenicami, zatem cel został osiągnięty. To głównie zasługa Michela. Blanka przy doborze aktora postawiła na wygląd i słusznie, bo filmowy Massimo kipi seksem, lubi go i wcale nie kryje swojej radości z odgrywanych scen, podkreślając swoją wiarygodność postaci.

365 dni – Skoro zatem jest tak dobrze… to czemu jest tak źle?

Film niestety traci na swoim sercu, a mianowicie na fabule… dlaczego? Ponieważ w filmie jej nie ma. Kolejne postaci pojawiają się i znikają, nie pokrywając się nawet z tym, co mają zasygnalizować. Drugoplanowi aktorzy są potrzebni Blance właściwie tylko po to, aby zaznaczyć, że „coś się wydarzy”… chociaż wcale (przynajmniej na ekranach) się nie wydarza. Widz ma po prostu zaakceptować… tak to się stało… zaś akcja idzie dalej.

Fabuła to nie jedyny problem tego filmu. Osobiście chyba nic mnie tak niej raziło jak totalnie niezrozumiałe motywy postępowania głównych postaci a szczególnie samej Laury. Porównując film nawet do „50 twarzy Grey”, Christian o Anastazję musiał się jednak starać stopniowo, z czasem jednak zaczęła się ona do niego przekonywać… finał znacie.

Laura jest chorągiewką. Niby się opiera i odmawia, ale tylko po to, aby za chwile skorzystać z okazji zakupów jaką oferuje jej Massimo. Po chwili decyduje się jednak uciec, tylko po to, aby wieczorem pojawić się w jego sypialni. (UWAGA spoiler: Scena z prostytutką pojawiającą się z znikąd, wykonującą klasyczne fellatio, które ma podnieć Laurę, to jeden z najbardziej żenujących motywów scenicznych w historii kinematografii).

Laura to kobieta irytująca, niezrozumiała i totalnie przecząca postaci, na którą kreuje się Blanka Lipińska. Gwoździem do trumny jest dialog, w którym wyrzuca Massimo mniej więcej „jak mogłeś mnie zostawić, czy wiesz co ja przeżyłam!”  (od momentu odesłania do Warszawy, Laura przeżyła m.in. spotkanie z przyjaciółką, zakupy, kosmetyczkę i zmianę fryzury… faktycznie to musiała być trauma). Jej postać jest tak irytująca, że widz po prostu nie ma szans jej polubić.

Skoro o aktorach mowa, jak już wspomniałem, Michele Morrone broni swojej postaci, choć to głównie jego uroda przekłada się na ostateczny odbiór. Anna Maria Sieklucka wypada znacznie gorzej, co ciekawe, idzie jej trochę lepiej wraz z rozwojem akcji, po początkowym drewnie w wypowiadanych kwestiach. Pomińmy takie „gwiazdy” jak Urbańską (która na ekranie jest dokładnie przez 32 sekundy, Stockingera czy Szapołowską … mówiąc szczerze wstyd by mi było wymienić ich w czołówce aktorów, określił bym ich raczej jako… „i inni”. Jeśli szukać dobrego aktorstwa to tylko za sprawą Magdaleny Lamparskiej, dlaczego? Bo Lamparska po prostu miała co pograć… jej rola niesie jakieś emocje, jakąś kreację, którą trzeba stworzyć i to broni jej postaci.

Zmierzając do brzegu… „365 dni” być może by się obroniło, gdyby ktoś solidnie popracował nad scenariuszem… który jest po prostu zły. Być może nie każdy autor książek powinien pisać scenariusze (co choćby potwierdza druga cześć „Fantastycznych Zwierząt” i totalnie nie zrozumiały i pokręcony scenariusz napisany przez samą J.K. Rowling).

Pisząc o tym filmie, nie można też niestety pominąć szkodliwości pewnego lasowanego trendu. Otóż Blanka Lipińska – feministka, która broni praw kobiet i pisząc, jak sama wspominała, dla kobiet. Stworzyła film, w której kobieta staje się zabawką w rękach mężczyzny, zaś ta zabawa w głębi serca zaczyna jej się podobać, nie zważając na czytelniczki, które ślepą podążają za tym trendem.

Podsumowując:

365 dni to dobrze zrealizowany, bardzo średni film. Ja sam oceniłem go na 5 w skali do 10 gwiazdek. Dlaczego? Ponieważ należy docenić co się udało, choć nie wszystko wyszło tak jak powinno.

Na koniec chciałbym Wam powiedzieć jednak, że po obejrzeniu tego filmu, nareszcie zrozumiałem w czym tkwi sukces książek Blanki Lipińskiej, choć ja sam nie jestem zwolennikiem tego gatunku literatury. Kobiety kochają brutali…a zatem nawet choć większość się nie przyzna, w głębi serca niejedna z kobiet pragnęła być choć przez chwile taką Laurą… i mieć takiego Włocha… sam bym nim nie pogardził ?

https://www.youtube.com/watch?v=J79D3hny-e8

Sending
Oceń stylizacje
0 (0 głosów)

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

MODA NA PASKI

Okiem laika: Małe Kobietki… film bliski ideału.