Okiem Laika: „KOTY” – czyli „dzieło”, o którym nie da się zapomnieć.

Koty to jeden z najwybitniejszych broadwayowskich musicali wszechczasów. Spektakl, który premierę miał w na początku lat osiemdziesiątych XX. wieku, skomponowany został przez legendarnego Andrew Lloyda Webbera znanego choćby z takich wybitnych dzieł jak „Upiór w Operze” doczekał się już wielokrotnych scenicznych adaptacji i to w wielu krajach. Nic dziwnego, że Hollywood spragnione kolejnych sukcesów postanowiło przenieść je na wielkie ekrany… czy było warto?

Koty to najnowszy film Toma Hoopera. Nazwisko to nie jest jednak przypadkowe z pod ręki tego reżysera wyszło nie jedno oscarowe dzieło jak np. „Jak zostać królem” czy słynny musical „Les Miserable: Nędznicy”. Wszystko wskazywałoby, że „Koty” powinny być skazane na sukces. I tutaj sprawdza się stare polskie przysłowie „nie wszystko złoto, co się świeci”, bo choć „KOTY” to niewątpliwie złote runo musicali, jednocześnie sztuka, która na zawsze powinna zostać na deskach teatru i nigdy z nich się nie wychylać.

ZOBACZ TEŻ: OKIEM LAIKA: „JUDY”, CZYLI BLASK GWIAZD, KTÓRY NIGDY NIE PRZEMIJA…

Nie sposób wymienić błędów, które powstały przy produkcji tego filmu. Po pierwsze sama idea przedstawiania aktorów. Na deskach teatru, choć postacie nie raz przybierają postać kocich przebrań, to mamy świadomość, że to ciągle aktorzy odgrywający swoje postacie. W filmie Hoppera teoretycznie mamy styczność z kotami… tylko, że o ludzkich twarzach. Efekt: dysonans poznawczy i niesmak przy każdym ujęciu.

Oglądając „KOTY” właściwie nie wiemy, w jaki sposób ocenić bohaterów, czy okazywać im zwierzęcą sympatię i wyrozumiałość dla ich gestów i ruchów, czy też obrzydzenie dla pozbawionych męskich atrybutów, muskularnych sylwetek Jasona Derulo i Idrisa Elby.

Skoro już o aktorach mowa, Hopper przy produkcji Kotów wpadł we własna pułapkę. Nagromadzając muzyczne współczesne gwiazdy jak Taylor Swift czy wspomniany Derulo. Dodając do tego pierwsza damę agenta 007 Judi Dench i objawienie filmu „Dream Girls” Jennifer Hudson, stworzył mieszkankę wybuchową, w której zaburza sylwetki wspominanych idoli. Wyczekując ich na ekranie, czeka nas wielkie rozczarowanie, z pragnieniem, aby jak najszybciej zniknęli wraz ze swoim komputerowym wdziankiem… w którym zabrakło futra na dłonie i stopy.

Koty zawodzą także na tym czym mogłyby wygrać.

Muzycznie wszystko tu kuleje, obraz przedstawiony jest tak absurdalnie, że nie sposób skupić się na jakości przekazanych utworów. Nawet nieśmiertelne „Memory”, choć przejmujące i wykonane na najwyższym poziomie, traci przy przedstawionym obrazie. Film nie nadrabia także fabułą, której właściwie brak, a nie znając musicalu, właściwie trudno zrozumieć, jakie przesłanie niesie film. Być może jest aż tak źle zrobiony, a być może po prostu wspominane Koty i ich przerażające oblicze nie pozwalały skupić się na tym, co naprawdę ważne.

Podsumowując:

Czytając kilka recenzji na temat „Kotów”, już po premierze natknąłem się na zadanie „Koty to koszmar dla oczu i uszu”. Po skończonym seansie muszę przyznać, że to najbardziej obrazowe przedstawienie tego filmu, jednocześnie zdanie, w którym zawarta jest pełna puenta recenzji, która ukształtowała się w mojej głowie na krótko po pojawianiu się napisów końcowych.

Sending
Oceń stylizacje
0 (0 głosów)

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Okiem Laika: „JUDY”, czyli blask gwiazd, który nigdy nie przemija…

MĘSKA MODA NA KARNAWAŁ