365 dni: Ten dzień… i jego 7 grzechów głównych!

Recenzja filmu

Omawianie filmu „365 dni: Ten dzień”, nie będzie specjalnie odkrywcze. Nie trzeba nawet zobaczyć tego filmu aby wiedzieć, mówiąc wprost, że jest on zły. Świadczy o tym choćby fakt, że na tydzień po premierze średnia ocena na Filmweb-ie wynosi 2/10 punktów, zaś w światowym rankingu film nie otrzymał ani jednej pozytywnej recenzji.

W jednym z wywiadów, przed rozpoczęciem prac nad filmem, Blanka Lipińska powiedziała słowa: „nie mam nic do powiedzenia, pytajcie Netflixa”. Właściwie, gdyby się nad tym zastanowić, powinna im podziękować, bo ostatecznie może na nich zwalić to, co ostatecznie powstało. Nie da się też ukryć, że przy drugiej części, pierwsze „365 dni” to wręcz arcydzieło. Bo „365 dni: Ten dzień” to kwintesencja, kiczu, tandety i porażka kina polskiego. Dziś zatem odpowiemy sobie dlaczego ten film nie mógł się udać!

Grzech pierwszy: Scenariusz!

A właściwie – jego brak… Zastanawiam się za co scenarzyści, w tym Blanka, wzięli kasę. Od dłuższego czasu bardzo szeroko interesuję się procesem powstawania scenariusza, wiem jak trudna i czasochłonna jest to praca. Tymczasem, gdyby zliczyć ilość linijek tekstu, które wypowiadają aktorzy, zmieściłyby się one na 5 stronach, i maksymalnie 25 minutach czasu ekranowego. Ten film nie ma treści i nawet wtedy, kiedy powinna ona być… puszczany jest teledysk. Przykładów leserstwa można przytaczać więcej, widać je do tego stopnia, że kiedy w filmie pada kwestia: „Laura, co u ciebie słychać?… Laura nie odpowiada! Zamiast tego leci kolejny soundtrack, a my patrzymy na teledysk dwóch kobiet poruszających ustami! Szok i niedowierzanie!

ZOBACZ TEŻ: KIEDY UŚMIECH NIE OZNACZA RADOŚCI?
Czym jest depresja maskowana i jak ją rozpoznać

Grzech drugi: Fabuła!

I tu znów można by powiedzieć – właściwie jej brak. Bo ten film nie ma fabuły. Okej, weźmy poprawkę, że jest to erotyk, no to ma być namiętnie. Ale nawet ta erotyka nie wynika z żadnej relacji, ona po prostu ma być. Jedna po drugiej, bez jakiejkolwiek logiki, bez emocji pomiędzy bohaterami. I uwaga, po 70 minutach (zaznaczam ze film trwa 110 minut) nagle pojawia się klimaks…, który nikogo nie interesuje. Mało tego, kilka scen wcześniej jest wyjaśnienie, więc każdy zna rozwiązanie, no chyba że nie słuchał dialogów, co jest możliwe, bo większość jest niedorzeczna.

Grzech trzeci: Niedorzeczność!

No skoro już o niej wspomniałem… Ten film wręcz tonie w absurdach. W willi pojawia się jakiś ogrodnik, będący, jak się okazuje, szefem konkurencyjnej mafii (to jak on do cholery został zatrudniony?). Massimo nago paraduje w czasie Wigilii po sycylijskim balkonie- (czy ktoś z Was był w grudniu na Sycylii, jeśli tak, to zgodzilibyście ze mną, jak jest tam zimno). Laura przez pół filmu nie jest w stanie zorientować się, że ogrodnik nie jest ogrodnikiem, kiedy ten wozi jej cztery litery kabrioletem i mieszka w wilii w Hiszpanii, a Laura bz*ka się non stop w wodzie i nadal nie ma grzybicy pochwy! Myślę, że zagłębiając się w „fabułę” znaleźć można tego więcej, ale ograniczmy się do faktu, że platynowa blondynka, po jednej wizycie u fryzjera zmienia się w kruczoczarną brunetkę. Gratulacje, dla ludzi robiąc film dla kobiet, które „nie wiedza”, jak trudno powrócić do naturalnego koloru… i jeszcze, jak szybko rosną włosy!

Grzech czwarty: Cringe!

O matko, tego nie da się oglądać nie mając poczucia zażenowania. Cringe wylewa się tu w każdej scenie, zaczynając od ryku lwa kiedy Massimo dosłownie rzuca się na Laurę, poprzez kultową scenę z piłeczką golfową, która ląduje nie w tej dziurce co zakładacie (błagam aby nie było tego w książce, bo to gwałt na literaturze), czy nazwanie Hiszpana imieniem Nacho (ciekaw jestem, czy gdyby był Meksykaninem nazwano by go Tacos?), kończąc na dialogach, w których moim ulubionym jest wyznanie miłości w stylu: „myślisz, że to nie było naprawdę, że udawałem to: plaża, surfing”. Serio!!!!? Wówczas wybuchłem śmiechem, bo jeśli miłość mierzy się nauką pływania na desce…

Grzech piąty: Tanioszka!

Nieważne ile torebek Balmain się tu pojawi i nieważne, jak luksusowe auta się wypożyczy. Ten film śmierdzi taniością, udającą luksus, a widać to dosłownie wszędzie. Począwszy od mebli z Ikei we wnętrzach apartamentów (oh!!, jak mi szkoda było tych pałaców Massima, z pierwszej części 365 dni, przynajmniej było na to popatrzeć), przechodząc przez soundtrack, który nie ma żadnego znanego numeru a brzmi jak biblioteka na YouTube, skończywszy nie  luksusowych brykach, które poruszają się tak wolniutko, żeby tylko nie uszkodzić i nie pojawiły się dodatkowe koszty. Najbardziej jednak przykro patrzy się na widoki i plany zdjęciowe. Bo wg tego filmu Sycylia ma chyba tylko jedną drogę. W uzupełnieniu – „365 dni: Ten dzień” ewidentnie powinien być zakazany warszawiakom, bo większość restauracji znają z codziennego życia!

Grzech szósty: Drewno!!!

Współczuję Annie Marii Siekluckiej, bo łatka pierwszego filmu zostanie z nią już na zawsze. Mało tego, fatalnie zagrała. Czy Laura w książce też ma tylko dwie miny? ( pociągły wzrok lub próbę nieśmiałego uśmiechu). Nasz Massimo to, jak zwróciła uwagę jedna recenzentka, nikt inny jak Smutassimo. Nacho był wybrany tylko dla doznań wzrokowych, bo wydaje się, że on sam nie wie czy gra, czy ma sesję zdjęciową do rozkładówki. Nikt się aktorsko nie broni, nawet Natasza Urbańska, która na pewno jest cholernie zdolną kobietą, jednak tutaj wbija sama sobie gwoździe do aktorskiej trumny. Być może ktoś by polubił Magdalenę Lamparską w postaci Olgi… gdyby miała chociaż jedną scenę do zagrania, zamiast udawania głupiej!

Grzech siódmy: Głupota!

No i dochodzimy do sedna. Ten film jest po prostu głupi. Głupi, bo udaje film będący bardzo długim teledyskiem. Głupi są bohaterowie, bo Laura niczego się nie uczy a Massimo, jak na bossa Mafii jest wyjątkowo tępy… i miękki. Głupi, bo zamiast podniecać – budzi cringe. I głupi…, bo jest po prostu nudny, i to do tego stopnia, że w połowie zacząłem przeglądać posty na Instagramie, co zazwyczaj robię dopiero kiedy idę spać.

Jak widzicie filmu: „365 dni: Ten dzień” nic nie ratuje. Trudno w ogóle nazwać go filmem. Ale żeby zakończyć pozytywnie, powiem Wam, że podczas tego seansu… bawiłem się świetnie! Serio, dawno nie śmiałem się tyle co podczas oglądania filmu o seksie, mafii i takim, w którym ginie trzech bohaterów … w jednej scenie!

POLECAM: DO TRZECH RAZY SZTUKA?
Recenzja powieści „Gdzie jesteś, piękny świecie” – Sally Rooney

Ostateczna ocena: 1/10

365 dni: Ten dzień – premiera 27 kwietnia 2022
Gatunek: Erotyczny
reżyseria: Barbara Białowąs/ Tomasz Mendes
wyk: Anna Maria Sieklucka, Michele Morrone, Simone Susinna

DOWIEDZ SIĘ WIĘCEJ: MOJA DEBIUTANCKA POWIEŚĆ: „MOST  IKARA”

TU KUPISZ KSIĄŻKĘ

Sending
Oceń stylizacje
0 (0 głosów)

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Do trzech razy sztuka?

MĘSKA BIŻUTERIA…